wtorek, 20 marca 2018

U nas jakby inaczej

Nie ma Rysi. Przeniosła się za Tęczowy Most. Tymonowa dreptała i dreptała do weterynarzy z rysinym transporterkiem, aż raz wróciła z transporterkiem, ale bez Rysi. Rozmawiać nie chciała, nigdy nie rozmawia o tych, którzy odeszli. Milczy jak zaklęta. Wszyscy wiemy, co się stało, ale też milczymy. Wiem, że to tylko dzięki Rysi mam tu dom na stałe, bo Rysia (kiedy wpadłem do Tymonowej na tyczas) powiedziała: Ja się wyprowadzam, więc nie martw się, masz w prezencie ode mnie moje miejsce. Z tym miejscem to nie do końca prawda. Rysia spała na szafce przy oknie. Miała tam położony ręcznik i żadne z kotów nie śmiało wdepnąć na jej terytorium. Kiedy Rysi zabrakło, miejsce zrobiło się znów niedostępne. Tymonowa zabrała ręcznik, wytarła blat szafki i postawiła wstrętnego boomboxa. Boombox nigdy nie gra, ale strzeże rysinego miejsca. Krecia nadal śpi w swoim koszyku, ja ulokowałem się w łóżku Tymonowej. A Tymonowa nadal milczy. dziś łaskawie pozwoliła mi wspomnieć o Rysi. Śmiesznej burasce, niskopodwoziowej, na kaczych łapakach ze słodkim pyszczki i długaśnymi wąsami.


I jeśli ktoś myśli, że jest nas nadal dwójka - ja i Krecia, to się myli. Znów się zlitowaliśmy, ale o tym, a raczej o "tej" innym razem. Wasz Bolek Niedolek

piątek, 19 sierpnia 2016

Jak zdenerwować kota

Kiedy przybyłem do domu Tymonowej, miałem już pewną mało gustowną ozdóbkę - obrożę w kolorze bzu . A fu! Tymonowa przyniosła mi ją w prezencie, kiedy byłem w lecznicy. Okazuje się, że to nie ozdoba, a środek zaradczy na moje skołatane nerwy - obroża feromonowa. Fakt pozostaje faktem, że tam w lecznicy bałem się ludzi jednakowo bez obroży jak i z nią. Z czasem lękliwość mi przeszła i wśród kocic rezydentek u Tymonowej czułem się całkiem nieźle, tym bardziej, że Krecia uważana za agresywną, agresywną nie była. Chyba z powodu tej fioletowej obróżki, bo też coś takiego nosiła. Za to z Rysią miałem na pieńku. Napadała na mnie z byle powodu, przy okazji dostawało się Kreci. Rysia miała być "spokojna i nie wadzić nikomu", więc "fiolecik" przeznaczony dla niej, spokojnie spoczywał w pudełku.  Spokój i opanowanie Rysi było tylko naszym pobożnym życzeniem. W Rysi obudziła się tygrysica. No i stało się. Rysia dostała obrożę -  zadziałało, ale nie tak jak oczekiwaliśmy. Rysica się wściekła. Warczy i napada na wszystkich, na mnie szczególnie, więc zostałem odizolowany w łazience. Krecia chroni się na szafie, gdzie wysoko gabarytowa Rysia za nią nie wskoczy. Dostało się też pazurem po łapach i Tymonowej. Teraz zastanawiamy się: Uwolnić Rysię z niechcianej ozdoby, czy przeczekać jej humory? Co ją tak zdenerwowało, wszak damy lubią biżutki. Kolor jej nie odpowiada czy co? Ja przywykłem to i ona może. W końcu, jak by chciała, to można jej do kompletu pazurki trzasnąć na fiolet. Sam widziałem w telewizji zwierzaki z pomalowanymi pazurkami. Ty się Ryśka ciesz, że Tymonowa nam nie zafundowała gustownych ubranek i nie przebrała za zajączki albo myszki. Obróżka to mały pikuś, no i służy dla naszego dobra. Mamy się kumplować, a nie warczeć na siebie. Przeczekaj, Ryśka, trudny okres, a na pewno wkrótce zapomnisz o ozdobie! No i mnie polubisz, bo fajny jestem facet.

Miesiąc później:
Obróżek już nie nosimy. Z różnych względów...

niedziela, 26 czerwca 2016

Cześć, jestem Bolo




Postanowiłem przygarnąć blog, bo od dawna odłogiem leży. I wcale się nie dziwię, że chwastami zarasta, bo Tymonowa* ma ostatnio huk dziwnych obowiązków. Wiem, że ważne, więc nie marudzę. Najważniejsze, że w tym zapędzeniu zauważyła mnie. Jakoś tak zimą zaczęła przyjeżdżać na wieś z B.. Przywoziły jedzenie, ogarniały działkową altanę, w której się chroniłem i zaglądały do śmietnika, gdzie zorganizowano kocią stołówkę. O tym było sporo na fejsie, więc się powtarzać nie będę. W każdym razie zauważyła mnie na tych  działkach i jęknęła: O, jaki piękny! Ciekawe, jako to dostrzegła, bo podejść się nie dałem. I nasze drogi na długo się rozeszły. Nastała wiosna. Właściciel altanki nakazał eksmisję kotów, bo smrodzą, brudzą i rozkopują grządki. Sterylizacje, kastracje ruszyły pełną parą, by nasze bractwo przestało się nadmiernie rozmnażać i przy okazji smrodzić. Dałem się podejść jak pierwszy naiwniak. Wystarczyła odrobinka świeżej wołowinki i wpadłem jak śliwka w kompot, tj. w klakę-łapkę. Akcja ograniczenia kociej populacji nie zażegnała eksmisji z działek. Poszliśmy na bruk. Beze mnie, bo mnie dopadło jakieś świństwo. Wylądowałem w kocim hoteliku w lecznicy weterynaryjnej. Ciężko było. Z nosa ciekła mi ropa, a kiedy przestała to i tak wydawałem z siebie świsty, chrapania i inne dziwne odgłosy. Spędziłam tam dwa bite miesiące, ale świstanie nie ustało. Do adopcji się nie nadawałem, bo byłem dzikus. I kto zechce felernego kota? W zasadzie powinienem się nazywać Feler. I wtedy Tymonowa dowiedziała się, że jestem tuż za rogiem, na sąsiedniej ulicy.  Odwiedziła mnie raz i drugi. Przyglądała się sceptycznie, zagadywała, wzięła nawet na ręce. Syczałem, ale się mnie nie bała, za to ja okropnie. Nie bardzo jej się podobało, że kupy robię obok kuwety, ale jakoś się nie martwiłem. Zostawi mnie w spokoju, nikt mnie nie zechce i wrócę w okolice ukochanych działek. Nic z tego! Zabrała mnie do swojego domu, gdzie na dzień dobry zacząłem załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na środku łazienki - moje tymczasowe lokum. A Tymonowa na to nic a nic, choć coś tam czasem mamrotała pod nosem. Cierpliwie porządkowała łazienkę. Na moment wstawiała mnie do kuwety, co miało mnie nauczyć rozumu.  Wiedziałem do czego służy kuweta, ale z nerwów, w obcym miejscu zupełnie zapomniałem.
No i te dorosłe kocice - rezydentki, które niekoniecznie lubiły nowych przybyszów i nieustannie warowały pod drzwiami mojego apartamentu.  Przyznam, że lubiłem te sprzątania łazienki, bo kocice były zamykane w pokoju, a ja mogłem zwiedzać spokojnie przedpokój. Okazało się, że poza łazienką są jeszcze inne przestrzenie. I wcale nie takie straszne. Nikt mi krzywdy nie robił, z syczenia pań-rezydentek nic sobie nie robiłem, systematycznie dostawałem jedzonko i znów zacząłem trafiać do kuwety. Dziś, większość czasu spędzam poza łazienką. Niestety, grandzę strasznie i na noc oraz podczas nieobecności Tymonowej w domu, trafiam pod klucz. Oczywiście, protestuję, ale na nic to się zdaje. Ale co tu narzekać, nie jest tak źle. Może mniej swobody niż na działkach, ale jedzenie mam na każde miauknięcie, a i na głowę nie kapie. No i jak wieść gminna niesie, na działkach zrobiło się niebezpiecznie.






sobota, 21 listopada 2015

Kocia Antosia



Mam ok.3 miesięcy. Wyrzucono mnie jak śmieć. Cały dzień, od rana do godziny 20tej, przesiedziałam pod schodami, pod sklepem. Zmarznięta, głodna, chora. Taka kupka kociego nieszczęścia. Jak mnie zabierały dziewczyny z TOZu, to chciałam tylko spokoju i kąta, by się spokojnie przespać. Dziś jestem już po wizycie w lecznicy. Było całkiem miło. Zostałam odpchlona,odrobaczona i otrzymałam antybiotyk działający 2-tygodnie. To już trochę mniej miłe. Na szczęście apetyt mi dopisuje. Niestety, warunki mieszkaniowe mam w tej w chwili nie najlepsze. Obecnie mieszkam w klatce w zimnym garażu. Co prawda dostałam ciepłą kołderkę, w której się zakopuję, ale to tylko klatka i tylko zimny garaż. Gdyby ktoś mógł mi zaoferować dom na stałe lub lepszy dom tymczasowy, byłabym niezmiernie wdzięczna.Jestem miziasta, lubię pieszczoty, chętnie pomruczę. Na razie cały czas odsypiam trudy życia, bo i co mam robić w klatce? Ani się poruszać ,ani pobawić ani "nóg rozprostować"...



















Na fotkach to ja. W klatce w swoim tymczasowym domku i w lecznicy. Mało atrakcyjna jestem? Może teraz tak, ale za kilka dni będę cudnym kotem. Przygarnijcie mnie. Może być Warszawa, może być Gdańsk, że o Mazurach nie wspomnę. 
Zadzwoń, proszę,  515 011 006

Jeżeli nie możesz mi pomóc i nie masz ochoty na komentowanie, udostępnij ten post na fb lub innym portalu społecznościowym.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Kociętom nie ma końca

Bęc, bęc, już jeden leci,
Pac, pac pac już drugi spadł.
Bęc, bęc, sypią się dzieci,
Pac, pac,pac, tłusty, futrzany grad...*



Taka pora roku, że kociąt przybywa. Zazwyczaj niechcianych, przeganianych z kryjówek wybranych przez kocią matkę. Zaczyna się więc wiosenne kociobranie. Zbierają Ci co muszą -  z miłości do tych najczęściej bezradnych stworzeń. Brakuje jednak miejsc w domach tymczasowych, brakuje rąk do kociobrania, brakuje wszystkiego.  A koty wymagają natychmiastowej ewakuacji, zagrażają cennym okazom gołębi. Hodowca więc patyczkować się nie będzie. Pomóż, jeśli możesz. Więcej szczegółów na fanpage Kętrzyńskiego TOZu

Tu dramatyczny apel z FB
TERAZ KOTKA I KOCIĘTA W NIEBEZPIECZEŃSTWIE!!!
Wczoraj przywieziono nam na razie do sterylizacji kotkę. Kotka jest nieufna do ludzi, ale oswojona... Nie może wrócić na swoje miejsce bytowania, poluje na cenne gołębie. 

ALE TO DOPIERO POŁOWA PROBLEMU- dziś okazało się, że kociczka ma kocięta, które drą się z głodu. Już do nas jadą, mamy 2 godz. żeby przyjechać i je zabrać. Nie mamy skrawka miejsca, koty tam są zagrożone..chcą się ich pozbyć, bo kocia gromada jest zagrożeniem dla gołębie. Kto przetrzyma samą kotkę lub całą rodzinkę Tel. 664416461










 * Sparafrazowany fragment tekstu piosenki "Wyspa dzieci" zespołu Dwa plus Jeden.

poniedziałek, 25 maja 2015

Sezon na koty

Przykre to, ale tak jak mamy sezon na warzywa czy owoce, tak też dzieje się z kotami. Coraz więcej zgłoszeń z prośbą o interwencję, bo oto kotka przyprowadziła małe do piwnicy, na działkę czy do altanki. Maluchy, choć pod opieką czujnej matki, to jednak są bezbronne, tak jak ich matka, zdane na łaskę i niełaskę człowieka. Oto dziś czwórka z piwnicy.  W porę ewakuowana. Może kocurki znajdą dom - szczegóły dotyczące adopcji na olx: Cztery kociaki do pilnej adopcji

Wszystkie kociaki to kocurki, na ostatniej fotce dzielna mama.